Refleksje
Los mnie rzucił w zimne noce i na jej ciemne ścieżki
Co dzień zbieram zła owoce jem je i wypluwam pestki
Ludzie wyblakli jak freski na sklepieniach kopuł
A świt dawno bólem opuchł od smutku mego hip hopu
Ale wierszem nie zatrzymasz tak szerzącej się frustracji
Potem sam wrzaskiem zaczynasz bronić podeptanych racji
Widzisz swą nienawiść w akcji chociaż walczyłeś z nią zawsze
Upojony po libacji nie wiem już na kogo patrzę
W twarz głupoty bez istoty z tępawą niemocą źrenic
Pośród bełkotu ciemnoty która nic tu nie chce zmienić
Czy może własne oblicze w oczy płonące jak znicze
Zauważam je i krzyczę nie chcę być jak prorok Nietzsche
Mądrość nie ma tu przyszłości dawno płonie z bezsilności
Bo w powszechnej bezmyślności zakochani są dziś prości
Na próżno szukam litości wiem że nigdy jej nie zaznam
Bo szukając jej wśród ludzi robię z siebie tylko błazna
Sam już nie wiem co to dobro kto jest bratem a kto kobrą
Czy w nas goreje zła jądro wbrew ostatecznym osądom
Czy skazani na niewiarę mamy uznać to za karę
Może właśnie to jest darem danym nam na piedestale
Prawdy bywają przewrotne uciekają nim je dotknę
Albo złośliwie ulotne wyczekują aż się potknę
Mogę dłonią musnąć nieba i piekła dotknąć w boju
Lecz jak wszyscy niewolnicy nie zaznam tutaj spokoju
Chociaż z nieba do nas spływa nieprzerwanie cienka struga
Ulotnej i zbawiennej wiary w zapomniane cuda
Ja spijam jej krople zanim usta swe otrę
Mokre nadzieje płonne zastygają w martwe sople
Chociaż z nieba do nas spływa nieprzerwanie cienka struga
Ulotnej i zbawiennej wiary w zapomniane cuda
Ja spijam jej krople zanim usta swe otrę
Mokre nadzieje płonne zastygają w martwe sople
Ja także wierzę w nasze naiwne światy zapewnień
I sam w ofierze dla nich leję swej krwi żywą czerwień
Bo ufam im namiętnie oddaję się doszczętnie
I trwam ślepo z nadzieją póki to wszystko nie pęknie
Lecz to nie grzech ufać niewartemu zaufania
I to nie grzech szukać całkowitego oddania
Ja wiem dobrze to że ślepnąć można także z własnej woli
Aby po omacku zdepnąć to czego się bardzo boisz
Szczęście jest tylko przechodniem w tym czasie tu i dla nas
Nie zatrzymasz go modłami nawet gdybyś je odnalazł
Potem pozostaje marazm wspominanie dla statystów
Albo wszystko na raz dla podobnych do mnie nihilistów
W popiół zmienisz się jak ogień każdy ma ten popiół w sobie
Możesz wlec monolog z Bogiem lecz on nic nie odpowie
Taki to już ziemski padół bezlitosny gołą prawdą
Pełen szyderstwa i gadów które pociągną cię na dno
Kiedyś powstaniesz jak Feniks aby w końcu los odmienić
W szczęściu rozszerzonych źrenic będziesz pewnością się mienić
Nawet gdybyśmy ją kryli los zobaczy twoją nagość
Wszystko weźmie w jednej chwili byś pamiętał co to radość
Chociaż z nieba do nas spływa nieprzerwanie cienka struga
Ulotnej i zbawiennej wiary w zapomniane cuda
Ja spijam jej krople zanim usta swe otrę
Mokre nadzieje płonne zastygają w martwe sople
Chociaż z nieba do nas spływa nieprzerwanie cienka struga
Ulotnej i zbawiennej wiary w zapomniane cuda
Ja spijam jej krople zanim usta swe otrę
Mokre nadzieje płonne zastygają w martwe sople
Chociaż z nieba do nas spływa nieprzerwanie cienka struga
Ulotnej i zbawiennej wiary w zapomniane cuda
Ja spijam jej krople zanim usta swe otrę
Mokre nadzieje płonne zastygają w martwe sople
Chociaż z nieba do nas spływa nieprzerwanie cienka struga
Ulotnej i zbawiennej wiary w zapomniane cuda