Parasomnie
Żyję od szluga do szluga, umieram od czasu do czasu
I gdybym czas cofał jak kroki, to wiecznie byłbym tu młody
A tak to nas niszczą nawyki, nałogi, lęki i przewlekłe choroby
Anioły śmierci budują nam groby za parę tabletek i parę tych ścieżek
Na białych blatach drogi na jutro, więc wrócę znów późno
I zanim zasnę rozbudzą mnie zmory do rozmowy
Ale zanika ten sygnał spięcia fazy rem, rozmowa przerwana
Drgawkami, schizami, głuchymi strunami z epilepsją na oczach
Witam szepty i blaski i cenie, co spieprzają przed słońcem
I żółtym kolorem, masz podobnie, to masz przejebane
Więc mam przejebane, bo zaczynam znów wojnę
Z samym sobą o siebie, łamię sobie kark w snach
Zagryzam szczękę w koszmarach
Gdy demony nocy tamują mi tlen
Nie żyję, a śpię i tylko prawdziwy jest sen
Przeciwbólówki na gardle senni wpierdalają METKAT
Na językach apteka skanuje myśli narko
Trzeźwość z białą kartką o treści w kratkę
Więc spalam to jak splify, potem śpię z 20 godzin
I wykręcają mi ręce, gdy mnie budzą paraliże
Jeden, drugi, trzeci, lewituję coraz wyżej
Tak, że witam się z księżycem, słysząc jego zew
Zew bezsennych hien, które proszą o sen
Wczoraj piątek, pojutrze, pizdo, się męcz
Wpierdalaj lęki, jak paznokcie na głodzie
Towar w kibel, w bramach już mają żałobę
Spacer po chmurach, nocą wychodzę z ciała
Stoję przed sobą, wokół dym, z ust niemy krzyk
Dym otumania myślenie, koszmary stają się marzeniem
Ich spełnienia jestem bliski, lecz to tylko Męki Tantala[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]