Syn wyklęty
Młody był głodny cudów świata
I serce miał na dłoni
Jasny był trollom figle płatał
Bezbronnych obronił
Zły wiatr skradł mu wreszcie skrawek duszy
Zrzucił deszczem kąsając z wszystkich stron
On się bał a świat świętował koniec suszy
Wszędzie radość a on
Smutny był pierwszy raz zapłakał
I ruszył hen przed siebie
Setki mil szukał swego światła
I zniknął Gdzie Nie wiem
Zły wiatr skradł mu wreszcie skrawek duszy
Zrzucił deszczem kąsając z wszystkich stron
On się bał a świat świętował koniec suszy
Wszędzie radość a on
Pomiędzy nim a niebem
Bez przerwy hulał wiatr
Bezsilność otulona gniewem
Zbudziła brudne „drugie ja"
Puściły grzechów wodze
A w serce wkradł się jad
I nikt nie stawał mu na drodze
I wszyscy się musieli bać
A wiatr całował niebo
I w wielkie trąby dął
Że wreszcie kogoś tak dobrego
W potwora zmienił siłą swą
I tępił potwór trolle
Bezbronnym ścinał łeb
A wiatr podjudzał „Musi boleć
Co jest stary gdzie ta krew
Na świecie cudów nie ma
Już wolno pluć i kląć
Zbyt dobry człek jest nie do zniesienia
Czym prędzej trzeba zdeptać go"
Więc szalał wespół z wiatrem
Aż wreszcie padł bez sił
I przyśnił mu się taniec z wiatrem
Z czasów gdy aniołem był
Obudził się zmęczony i błagał los o cud
Na wszystkie cztery świata strony
Przegonił wiatr i serca chłód
I wrócił syn wyklęty
Ni dobry to ni zły
Splamiony krwią niedoszły święty
Skłócony z losem zszedł na psy