Weszło
Weszło
Czuję że to mnie rozjebie pięknie
Mogłoby być lepiej nie czekaj
Przester lepiej to mi polej w szkło bo pęknie
Znowu widzę suche dno
Jeszcze
Walimy kolejkę gdzie ja jestem
Mówiłem do siebie ale poszło w eter
Nie wiem jak na imię mam ktoś drze się „Étienne"
Typie widzę że już jesteś nefretete
Wpierdoliłem w siebie całą filmotekę
Takie kino że się nie chce chodzić lepiej się położyć
Boże kurwa kiedy mi to zejdzie laid back
Wczoraj jeszcze młody Melchizedek
Dzisiaj w towar zmieniałbym kamienie
Teraz tornado i earthquake
Jutro chuj jutra nie będzie
Myślę o tym kiedy mijam stacje
Za dzieciaka trochę tu nakradłem
Nie że jakieś akcje obligacje
Czipsy resoraki inne takie
Nawet się z tego wyspowiadałem
Gdzieś coś około hmm w trzeciej klasie
Teraz swoje wiem i to chyba jasne
Żadne wielkie halo to się nie tłumaczę
Jedzie fura ziom w cykora grać chce
Ale się nafurał turla się po masce
Wstaje gość wychodzi i go szarpie
A ten rzyga mu za wycieraczkę
Gdzieś tam dalej kopią się z pedałem
Zwija się na glebie bo wie co jest grane
Obiją golenie się napocą
Pacjent z kurzu się otrzepie luzem pójdzie dalej
Pewnie jeszcze go zobaczę na mieście
Tam to dopiero się Dante odezwie
Gram w tą i kolejne kręgi od piekieł
Błyszczą mu szyje jak kiety na dresie
Wziął lepę na deser jak młoda od gościa
Pod monopolowym to nie metafora
I chuj bo go kocha się wiesza na szyi
Gdy chcą go montować jacyś sprawiedliwi
Myślę o niej jak o zbawicielu
Nic dziwnego trochę karton przerósł
Zaraz się nareperuje w biegu
Wóda wchodzi miękko niczym welur
Dawaj molly chuj że worek w pięciu
Tonie w Oshee jak zwłoki w przeręblu
To nie jogging ale skoki w miejscu
Nie ustoją nawet paru sekund
Dobrze że już się podziemie otwiera
Proste że wyjmuję stówę z portfela
Z gościem w berecie jak czarna pantera
Zbombię potem znikam z pola widzenia
Dalej wisienki se wrzucają w gardziel
Prawie jak frisbee na metry przez cale
Jak pies aportuje i wciąga mnie parkiet
Już buja ten „mjuzik" ta nuta o hajsie
Chyba trochę mnie przerasta taniec
Do kajuty leją się fraktale
Jakąś dupę se za dupę łapię
A to czyjaś dupa i się stawia frajer
Ja go z byka walę ten dostaje w kaszkiet
Się osuwa nagle walą w oczy gazem
Ledwo kurwa sapię czuję ból w pikawie
Siedzą mi na klacie i pozamiatane
Światło
Mnie zalewa nagle a w kable
Pchają
Mi takie napięcie że padnę
Halo
Krzyczy jakiś przejęty mankiet
Tamtych na pizdę już walą compadres
Brawo
Myślę i próbuję się podnieść
Ciało
Już nie reaguje na bodźce
Biało
I migają sceny fazowe
Po auto na resorach schyla się chłopiec
Jak to w ogóle możliwe mi powiedz
Widzę siebie ale w trzeciej osobie
Tamto nie może być prawdą o boże
Łapie schizę że tym razem już schodzę
Gościu ile można słyszę z daleka
Głos ale jakby mi mówił do serca
Won stąd lepiej się ogarnij przyrzekam
Na litość boską wyglądasz jak fleja
Wiem że samotność i dusza z tych trudnych
Wiem że przed sobą to próbujesz ukryć
Zgiełki używki nie wypełnią pustki
Skumaj to wreszcie nie próbuj mnie zmusić
Do decyzji trudnej się nie chcę unosić
Widzę jak szarpiesz się swoje powody masz
Nie będę tutaj niczego dowodzić
Wracaj tam zaraz o wszystkim zapomnisz