Taksówka
To ta przed zmrokiem
Bezwładna godzina
Na trasie do domu
O której myśli ciężkie
Westchnienia
Wyobraź warstwę na dnie szklanki
Cukier w herbacie u babci
Żałosny i wzruszający
Osad znak
Zapadają mętnym śladem w pamięć
Po wszystkim tym
Listopad zwalnia
Latarnie za zasłoną
Piksele na szosie
Żółte czerwone
I biała wilgoć mgła
Kilka punktów zaczepienia
W znanym wymiarze
Snuję rozciągam na nich nić
Zaznaczam terytorium zdarzeń
Od lampy
Do wierzchołków osiedla
Od wnętrza do zewnętrza
Przeciągnąć by po tej nici
Aż wyda dźwięk
Aż jęk
Po wszystkim tym
A trzeba przyznać
Że dręczył drżał w powietrzu
Jakiś nieznośny spokój
Od co najmniej końca wakacji
Słońca było więcej niż zawsze
Ludzie uśmiechnięci
Inaczej jakoś
Złowrogo bo szczerze
To mogło uśpić
To mogło uśpić
To mogło uśpić czujność
Psy syte miast
Się oblizawszy
Kłapały
Pyski
Mlaski
I mnie przyznam nie mniej
Się chciało szczęście czuć
Czy jak by to nazwać spokój
A trzeba było wiedzieć że coś drga
A trzeba było mądrym być przed szkodą
Wtedy choroba weszła w płuca
Pół miasta charczało w tramwajach
A mówi się we wschodnich medycynach
Znajomy właściciel baru „Sajgon"
Wyznawca buddy akupunktury mówił
Były narkoman i alkoholik
Były piosenkarz czy też muzyk
Były katolik były rozwodnik
Kompletny były degenerat
Akupunktura medycyna rozumiesz wschodu
Że to od duszy idzie
Choróbsko ciała od duszy
To jaką ma duszę
Ludność miasta
Która tak licznie
Zaczęła kasłać
To jaką ma duszę
Ludność miasta
Która tak licznie
Zaczęła kasłać
To jaką ma duszę
Ludność miasta
Która tak licznie
Zaczęła kasłać
To jaką ma duszę
Ludność miasta
Która tak licznie
Zaczęła kasłać
Przeleżę tydzień
Nieprzeleżane
Nie było czasu
Niewyleczone
A już mi huczał cały wielki zestaw gróźb
Nad głową wiecznego potępienia
Cały wielki zestaw pokus
Rozhuczał się że w sumie można było
Tylko płynąć dalej no to płynę